piątek, 26 kwietnia 2013

Nowa wersja "Single Ladies" Beyonce

Natrafiłam przypadkiem na nową wersję teledysku do utworu Beyonce - "Single Ladies". Nie będę nic więcej wyjaśniać. Wystarczy, że obejrzycie i wszystko stanie się jasne:).

POLECAM!







piątek, 19 kwietnia 2013

Sorry Boys - lekarstwo na nasze kompleksy.


Od lat słyszę, że Polska muzyka jest do bani, że nie ma godnego reprezentanta itd., itp.. I rzeczywiście – ktoś kto wsłuchuje się w popularne programy radiowe może mieć wrażenie, że na polskim rynku muzycznym nic się nie dzieję. W kółko jesteśmy karmieni tą samą papką, która oprócz tego, że jest, nie powoduje żadnych odczuć, oprócz jednego – odruchu wymiotnego. A jednak nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać, bo może Was to zaskoczy, ale w Polsce naprawdę istnieją zespoły, których warto słuchać i których słuchanie sprawia człowiekowi przyjemność. Jednym z tych zespołów jest… Sorry Boys!

Sorry Boys powstał w 2006 roku.  W 2010 roku wydali pierwszą płytę: „Hard Working Classes”.  Ich muzyka łączy alternatywny rock z shoegaze (bardzo emocjonalny charakter, na pierwszy plan wychodzi gitara). Wielkim atutem zespołu jest z całą pewnością jego frontmenka – Izabela Komoszyńska, która oprócz tego, że jest posiadaczką niesamowitego wokalu (niektórzy próbują ją porównywać z Florence Welch z zespołu Florence and the Machine) pisze teksty, komponuje i zadziwia umiejętnością gry na instrumentach klawiszowych, perkusyjnych i harmonijce ustnej- po prostu człowiek orkiestraJ.
Ich nowy album, który promuje doskonały singiel: "The Sun". ukaże się jesienią tego roku. 
Kiedy po raz pierwszy usłyszałam Sorry Boys poczułam się jakbym została uderzona obuchem w łeb (w pozytywnym znaczeniu). Ich muzyka jest tak na miejscu, jest tak dobra, tak emocjonalna, że naprawdę nic więcej nie potrzeba do szczęścia. Głos artystki w połączeniu z gitarami wprowadzają we wręcz hipnotyczny, ekstatyczny stan, z którego trudno jest się wyrwać. Po prostu - coś pięknego.

Podsumowując: Dla wymagających słuchaczy, którzy z całą pewnością przestaną mieć kompleksy z powodu naszej, narodowej muzyki.


poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Woodkid - muzyk czy reżyser?


Czasami bywa tak, że po usłyszeniu jednej piosenki momentalnie zakochujemy się w artyście i jego muzyce. I tak też było w moim przypadku – Woodkid zawładnął moim sercem całkowicie.

Woodkid, a właściwie Yoann Lemoine, to artysta pochodzący z Francji, ale jak sam przyznaje, płynie w nim również polska krew – jego matka jest Polką. Dotychczas znany był głównie jako reżyser teledysków. Współpracował między innymi z Laną Del Rey przy piosenkach „Born To Die” i „Blue Jeans”, Katy Perry przy teledysku do utworu „Teenage Dream” oraz przy „Take Care”, Drake’a i Rihanny. I choć mogłoby się wydawać, że jego kariera w pełni rozwinęła się podczas współpracy z tymi gwiazdami, to jednak artysta nie spoczął na laurach, znalazł własną ścieżkę i udało mu się stworzyć naprawdę bardzo dobrą muzykę.

28 marca 2011 roku Woodkid wydał swoją pierwszą EP – kę – „Iron”, która bardzo szybko zyskała wielu fanów i została wybrana jako motyw przewodni trailera do gry "Assassin's Creed Revelations".

Jego debiutancki album „The Golden Age” został wydany w marcu 2013 roku i składa się z 14 utworów, w tym z takich przebojów jak „Iron”, „Run Boy Run”, czy utworu „I love you”, którego teledysk ukazał się w lutym 2013 roku.

Jego muzyka to coś między alternatywnym rockiem i folkiem, a sam Woodkid mówi, że tworzy symfoniczny pop. Połączenie trąbki i bębnów to naprawdę bardzo dobre posunięcie, które sprawia, że słuchając tej muzyki po prostu odpływamy, ale cóż się dziwić – 30 osobowa orkiestra z którą współpracował Woodkid podczas tworzenia materiału na płytę, zrobiła swoje. Klimat jego nagrań jest niesamowity i robi naprawdę duże wrażenie – jego  teledyski to jedne z tych filmów od których nie można się oderwać.

Podsumowując: Geniusz w czystej postaci.

Dla zainteresowanych: Woodkid przyjedzie do Polski w maju – artysta wystąpi jako jedna z gwiazd Free Form Festival.


środa, 3 kwietnia 2013

Zofia Stryjeńska - bogini sztuki polskiej


Kilka dni temu zaczęłam pisać post o Zofii Stryjeńskiej. Pisałam i pisałam i pisałam, aż w końcu, po przeanalizowaniu i wczytaniu się doszłam do wniosku, że ten cały mój wpis jest totalnie bezsensu. A dlaczego? A no dlatego, że to co napisałam, to wszystko już jest, to wszystko wiadomo i powtarzanie tych samych formułek jest naprawdę drogą donikąd.

Zastanowiłam się i uznałam, że nie przekonam was do tej niezwykle utalentowanej malarki, opisywaniem jej biografii i wypisywaniem kolejnych dat z jej życia. Nie chciałabym, żeby ktokolwiek patrzył na jej sztukę przez pryzmat tego co robiła, bo jej życie nie należało do najłatwiejszych. O Zofii Stryjeńskiej krąży legenda artystki szalonej (jej mąż Karol Stryjeński kilka razy zamykał ją w szpitalu psychiatrycznym), kobiety wyzwolonej, której przez rok udawało się oszukać kolegów z Akademii Sztuk Pięknych w Monachium i studiować tam będąc przebraną za chłopaka, samotnicy (nieśmiałość nie pozwalała jej wyjść do ludzi), uciekinierki, która była w stanie wyjechać na kilka tygodni, nie mówiąc nic nikomu, wyruszyć w świat w poszukiwaniu być może samotności , kobiety, która w ostatnich latach życia trzymała koc w lodówce i spała na desce położonej na wannie. Ale to wszystko nie jest istotne. Ważne jest to, że Zofia Stryjeńska była jedną z najwybitniejszych artystek dwudziestolecia międzywojennego. Redaktor „Wiadomości  Literackich” Mieczysław Grydzewski w jednym z artykułów pokusił się nawet o stwierdzenie, że Stryjeńska jest „Księżniczką malarstwa polskiego” –  i miał całkowitą rację. Jej prace były pełne życia, kolorów i radości. Kontrastowe i ostre barwy na jej obrazach przypominały sztukę ludową i powrót do słowiańszczyzny, którą artystka była zafascynowana.

Zofia Stryjeńska - Zaloty


Jest jeszcze jeden aspekt, o którym chciałam napisać, a który jak zwykle wpisuje się w życie artystów, którzy byli nieszablonowi – bieda i zapomnienie. Bo choć obrazy Stryjeńskiej w latach dwudziestych XX wieku były bardzo popularne to od lat 30., artystkę nie przestawała opuszczać zła passa. Krytycy pisali : „Stryjeńska się powtarza”, „Przytępiła się nasza wrażliwość na to olśniewające zjawisko”. Jej obrazy przestały się sprzedawać, żeby przeżyć zimą wyprzedawała letnie kostiumy, latem futra, pozbywała się mebli. Artystka malowała farbami, kupionymi na kredyt i jadła za pożyczone pieniądze.(Nie zapominajmy, że miała na utrzymaniu trójkę dzieci, z małżeństwa z Karolem Stryjeńskim).

Zofia Stryjeńska - Kujawiak


Jej los trochę przypomina mi życie Stanisława Szukalskiego, o którym zresztą miałam okazję napisać na swoim blogu. Oboje zapomniani  przez Polaków, oboje zmarli daleko od ojczyzny (Stryjeńska w Genewie, a Szukalski w Burbank), którą tak bardzo ukochali, a która prawdopodobnie nie była gotowa na tak wielkich artystów.

Zofia Stryjeńska - fragment Korowodu dwunastu miesięcy

środa, 27 marca 2013

Tenacious D - muzyczna komedia.


To, że Jack Black jest dobrym aktorem wszyscy chyba wiedzą, ale założę się, że nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że jest również doskonałym muzykiem i współzałożycielem grupy Tenacious D.

Właściwie nie pamiętam w jakich okolicznościach i kiedy dokładnie, dowiedziałam się o istnieniu tego zespołu ale od momentu, kiedy usłyszałam ich po raz pierwszy, do dzisiaj nie przestaję słuchać, a mój muzyczny romans  z Tenacious D trwa i z całą pewnością trwał będzie.

Tenacious D został założony w roku 1994 przez Jacka Blacka i Kyle’a Gassa. Przewodnim stylem muzycznym jest klasyczny rock, jednak w swoim brzmieniu grupa łączy również inne style: comedy rock, country rock oraz folk metal. Po raz pierwszy mogliśmy usłyszeć o Tenacious D w 1997 roku przy okazji premiery serialu emitowanego w telewizji HBO pod tytułem „Tenacious D: The Gratest Band on the Earth”, który opowiadał o trudnych początkach grupy usiłującej wybić się na rynku muzycznym. Pokazano wówczas tylko dwa odcinki – kolejne cztery zostały wyemitowane dopiero w 1999 roku.

W 2001 roku grupa wydała swój pierwszy album pod nazwą Tenacious D, który zawierał prawie wszystkie utwory z serialu. Singlem promujący album był „Wonderboy” oraz „Tribute”, który był hołdem dla „najlepszej piosenki na świecie”.

W 2002 roku wydali minialbum „D Fun Pak”. EP zawierał cztery utwory, które pojawiły się również w australijskiej i nowozelandzkiej wersji singla „Tribute”.

W czerwcu 2004 roku grupa zaczęła pracę nad pierwszym filmem „The Pick of Destiny”, którego reżyserem został Liam Lynch, odpowiedzialny wcześniej za teledysk do utworu „Tribute”. Autorami scenariusza do tegoż filmu są Jack Black i Kyle Gass. Film opowiadał o fikcyjnych początkach zespołu Tenacious D i ich drodze ku popularności. Kyle i Jack grają w nim samych siebie. Odkrywają, że wszyscy najlepsi gitarzyści używali tej samej kostki gitarowej i postanawiają zdobyć ją, by stać się „najlepszym zespołem na świecie”.
Zdjęcia do filmu zakończyły się w kwietniu 2005 roku i w tym też roku grupa zaczęła nagrywanie ścieżki dźwiękowej do filmu, w efekcie czego w 2006 roku wychodzi drugi album pod nazwą „The Pick of Destiny”.

Kolejny album zespołu „Rize of the Fenix” ukazał się 15 maja 2012 roku i zawiera 13 utworów.



Tenacious D to wyjątkowy zespół. Ich wyjątkowość polega na tym, że potrafią wprawić słuchacza w bardzo dobry nastrój. Za każdym razem, kiedy ich słucham łapię się na tym, że moją twarz przyozdabia niczym nie zmącony, ogromny uśmiech. Jedna godzina z muzyką zespołu Tenacious D to po prostu duża dawka dobrego humoru, która powinna wystarczyć na resztę dnia.

Muszę przyznać, że nie słyszałam w życiu bardziej pokręconej muzyki. I nie mam tu na myśli rockowego brzmienia, ale teksty piosenek, które wraz z muzyką i przede wszystkim dość specyficznym wyglądem członków grupy, pasującym perfekcyjnie do konwencji grupy (jeśli mamy w głowie typowy obraz muzyka rockowego to Jack Black i Kyle Gass z całą pewnością stanowią jego przeciwieństwo) tworzą wręcz idealną całość i są przepisem na pełny sukces.
Koncerty z ich udziałem są niezwykle oryginalne i emanują pozytywną energią. Potężny głos Jacka Blacka rozchodzi się gładko i pewnie (ja niestety mogłam usłyszeć to tylko na głośnikach w domu), nie pojawia się nawet najmniejsza nuta niepewności, co dodatkowo mnie zaskakuje. Całość dopełnia facet przebrany za Jezusa, grający na gitarze elektrycznej. Pełen odlot.

Kiedy widzę Jacka Blacka śpiewającego „Fuck her gently” to myślę sobie –„pouczający tekst”. Jakiś snob mógłby sobie pomyśleć –„jak można napisać coś tak wulgarnego, jak można tak brzydko śpiewać!!!”J, a ja mówię – owszem można, bo kiedy śpiewa to Jack Black, nie ma tam ani grama nieprzyzwoitości, bo przecież:

You don't always have to fuck her hard 
In fact sometimes that's not right to do 
Sometimes you've got to make some love 
And fuckin give her some smoochies too ”.

Jak mawia Jack Black, piosenka dotyczy Pań, ale śpiewana jest do PanówJ.



No i cóż więcej można dodać? Chyba tylko to, że muzyka z pewnością nie jest dla wszystkich (ksiądz pewnie nie posłuchaJ), ale jeśli ktoś lubi comedy rock to naprawdę polecam, bo Tenacious D mają dar wprowadzania ludzi w dobry nastrój.

Jeśli ktoś z Was chciałby zobaczyć Jacka Blacka i Kyle’a Gassa na żywo, to muszę Was rozczarować, ale grupa na razie nie planuje odwiedzić Polski. W sierpniu tego roku dadzą koncerty w Niemczech i Austrii, więc jest to opcja dla bardziej zaangażowanych.


piątek, 22 marca 2013

Kodaline - Melancholijny rock.


Czterech chłopaków z Dublina założyło naprawdę świetny zespół. Kodaline opiera się na alternatywnym rocku i stwarza wokół siebie niezwykły melancholijny klimat.

Wokalista i multiinstrumentalista Stephen Garrigan i gitarzysta Mark Prendergast poznali się w wieku ośmiu lat, a fakt, że mieszkali bardzo blisko siebie (2 minuty drogi) tylko pomógł im w kontynuowaniu przyjaźni. Obaj należeli do szkolnego chóru, a właściwie byli jego jedynymi męskimi uczestnikami. Po latach Mark żartował: „Chodziliśmy tam tylko po to, by podrywać dziewczyny”.

Sześć lat po pierwszym spotkaniu, podczas rekolekcji młodzieżowych znaleźli się w jednym domu, oboje chwycili za gitary i po prostu zaczęli grać. Ich muzyczna więź stała się tak zażyła, że postanowili założyć zespół. Wkrótce dołączył do nich perkusista Vinny May i basista Jason Boland.

Członkowie zespołu spędzili dwa lata nie robiąc nic, oprócz tworzenia muzyki i materiału na płytę. Pytani o to, czym jest dla nich muzyka, odpowiadają: „Muzyka, powinna mieć cel, naszym celem jest uczciwość”. Ich podejście zdaję się potwierdzać fakty. Piosenki są melodyjne, a stworzone teledyski doskonale współgrają i podkreślają ich nostalgiczny charakter.

Grupa wydała dwa minialbumy: "The Kodaline" (7 września 2012r.), "The High Hopes" (marzec 2013r.). W czerwcu 2013 roku wyjdzie ich album „In a Perfect World”.

Podsumowując – bardzo dobra muzyka, która tworzy niezwykły nastrój, powodujący, że nieustannie chce się do niej wracać i stale odtwarzać piosenki zespołu Kodaline.

Ciekawostka : Miłośników serialu ”Games of thrones” z całą pewnością zainteresuje fakt, że w jednym z teledysków grupy Kodaline do piosenki "High Hopes" zagrał Liam Cunnigham, aktor odtwarzający rolę sir Davosa Seawortha.  





środa, 20 marca 2013

It’s always sunny in Philadelphia - nie do końca słoneczny serial.







Uwielbiam seriale, które potrafią zaskoczyć widza, a taki właśnie jest It’s always sunny in Philadelphia (polski tytuł – U nas w Filadelfii). Bohaterami tego kontrowersyjnego serialu, jest czwórka przyjaciół (The Gang), którzy prowadzą irlandzki bar w Filadelfii. Dee, Denis, Charlie i Mac próbują, absurdalnymi sposobami znaleźć rozwiązanie na jak najbardziej komfortowe życie – od drugiego sezonu dołącza do nich Frank, grany przez Dannego DeVito.
Ten dziwaczny serial miał swoją premierę 4 sierpnia 2005 roku. 9 sezonów, które nakręcono do 2012 roku potwierdziło jego ogromną popularność. W każdym z odcinków Denis, Dee, Charlie, Mac i Frank wszelkimi sposobami usiłują zmienić swoją sytuację materialną, nieważne jak amoralne to będzie i jak bardzo będziemy się za nich wstydzić. Humor w serialu jest specyficzny. Zachowanie postaci jest tak karygodne, że naprawdę trudno ich wszystkich darzyć najmniejszą nawet dozą sympatii.
Serial brnie w obszary w jakie zwykły sitcom, nie odważyłby się zapuścić. Homofobia, aborcja, rasizm – to są całkiem normalne, nie podlegające tabu, tematy. Uzależnienie od narkotyków, Dee i Denisa, ochota na ludzkie mięso, szmuglowanie narkotyków do więzienia, wykopywanie zmarłej matki Dee i Denisa z grobu w poszukiwaniu ukrytych skarbów, sprowadzenie księdza na złą drogę - to tylko kilka przykładów z bardzo zakręconego życia bohaterów serialu. To wszystko z całą pewnością jest niedorzeczne i muszę przyznać, że potrafi wprawić widza w zakłopotanie pomieszane z niedowierzaniem, że jesteśmy w stanie śmiać się z tak absurdalnego, dziwacznego a niekiedy i brutalnego żartu.
Podsumowując – serial nie jest dla wszystkich, ale jeśli się wciągniecie to na pewno pokochacie ciągły stan konsternacji towarzyszący widzowi podczas oglądania kolejnego odcinka.