środa, 27 marca 2013

Tenacious D - muzyczna komedia.


To, że Jack Black jest dobrym aktorem wszyscy chyba wiedzą, ale założę się, że nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że jest również doskonałym muzykiem i współzałożycielem grupy Tenacious D.

Właściwie nie pamiętam w jakich okolicznościach i kiedy dokładnie, dowiedziałam się o istnieniu tego zespołu ale od momentu, kiedy usłyszałam ich po raz pierwszy, do dzisiaj nie przestaję słuchać, a mój muzyczny romans  z Tenacious D trwa i z całą pewnością trwał będzie.

Tenacious D został założony w roku 1994 przez Jacka Blacka i Kyle’a Gassa. Przewodnim stylem muzycznym jest klasyczny rock, jednak w swoim brzmieniu grupa łączy również inne style: comedy rock, country rock oraz folk metal. Po raz pierwszy mogliśmy usłyszeć o Tenacious D w 1997 roku przy okazji premiery serialu emitowanego w telewizji HBO pod tytułem „Tenacious D: The Gratest Band on the Earth”, który opowiadał o trudnych początkach grupy usiłującej wybić się na rynku muzycznym. Pokazano wówczas tylko dwa odcinki – kolejne cztery zostały wyemitowane dopiero w 1999 roku.

W 2001 roku grupa wydała swój pierwszy album pod nazwą Tenacious D, który zawierał prawie wszystkie utwory z serialu. Singlem promujący album był „Wonderboy” oraz „Tribute”, który był hołdem dla „najlepszej piosenki na świecie”.

W 2002 roku wydali minialbum „D Fun Pak”. EP zawierał cztery utwory, które pojawiły się również w australijskiej i nowozelandzkiej wersji singla „Tribute”.

W czerwcu 2004 roku grupa zaczęła pracę nad pierwszym filmem „The Pick of Destiny”, którego reżyserem został Liam Lynch, odpowiedzialny wcześniej za teledysk do utworu „Tribute”. Autorami scenariusza do tegoż filmu są Jack Black i Kyle Gass. Film opowiadał o fikcyjnych początkach zespołu Tenacious D i ich drodze ku popularności. Kyle i Jack grają w nim samych siebie. Odkrywają, że wszyscy najlepsi gitarzyści używali tej samej kostki gitarowej i postanawiają zdobyć ją, by stać się „najlepszym zespołem na świecie”.
Zdjęcia do filmu zakończyły się w kwietniu 2005 roku i w tym też roku grupa zaczęła nagrywanie ścieżki dźwiękowej do filmu, w efekcie czego w 2006 roku wychodzi drugi album pod nazwą „The Pick of Destiny”.

Kolejny album zespołu „Rize of the Fenix” ukazał się 15 maja 2012 roku i zawiera 13 utworów.



Tenacious D to wyjątkowy zespół. Ich wyjątkowość polega na tym, że potrafią wprawić słuchacza w bardzo dobry nastrój. Za każdym razem, kiedy ich słucham łapię się na tym, że moją twarz przyozdabia niczym nie zmącony, ogromny uśmiech. Jedna godzina z muzyką zespołu Tenacious D to po prostu duża dawka dobrego humoru, która powinna wystarczyć na resztę dnia.

Muszę przyznać, że nie słyszałam w życiu bardziej pokręconej muzyki. I nie mam tu na myśli rockowego brzmienia, ale teksty piosenek, które wraz z muzyką i przede wszystkim dość specyficznym wyglądem członków grupy, pasującym perfekcyjnie do konwencji grupy (jeśli mamy w głowie typowy obraz muzyka rockowego to Jack Black i Kyle Gass z całą pewnością stanowią jego przeciwieństwo) tworzą wręcz idealną całość i są przepisem na pełny sukces.
Koncerty z ich udziałem są niezwykle oryginalne i emanują pozytywną energią. Potężny głos Jacka Blacka rozchodzi się gładko i pewnie (ja niestety mogłam usłyszeć to tylko na głośnikach w domu), nie pojawia się nawet najmniejsza nuta niepewności, co dodatkowo mnie zaskakuje. Całość dopełnia facet przebrany za Jezusa, grający na gitarze elektrycznej. Pełen odlot.

Kiedy widzę Jacka Blacka śpiewającego „Fuck her gently” to myślę sobie –„pouczający tekst”. Jakiś snob mógłby sobie pomyśleć –„jak można napisać coś tak wulgarnego, jak można tak brzydko śpiewać!!!”J, a ja mówię – owszem można, bo kiedy śpiewa to Jack Black, nie ma tam ani grama nieprzyzwoitości, bo przecież:

You don't always have to fuck her hard 
In fact sometimes that's not right to do 
Sometimes you've got to make some love 
And fuckin give her some smoochies too ”.

Jak mawia Jack Black, piosenka dotyczy Pań, ale śpiewana jest do PanówJ.



No i cóż więcej można dodać? Chyba tylko to, że muzyka z pewnością nie jest dla wszystkich (ksiądz pewnie nie posłuchaJ), ale jeśli ktoś lubi comedy rock to naprawdę polecam, bo Tenacious D mają dar wprowadzania ludzi w dobry nastrój.

Jeśli ktoś z Was chciałby zobaczyć Jacka Blacka i Kyle’a Gassa na żywo, to muszę Was rozczarować, ale grupa na razie nie planuje odwiedzić Polski. W sierpniu tego roku dadzą koncerty w Niemczech i Austrii, więc jest to opcja dla bardziej zaangażowanych.


piątek, 22 marca 2013

Kodaline - Melancholijny rock.


Czterech chłopaków z Dublina założyło naprawdę świetny zespół. Kodaline opiera się na alternatywnym rocku i stwarza wokół siebie niezwykły melancholijny klimat.

Wokalista i multiinstrumentalista Stephen Garrigan i gitarzysta Mark Prendergast poznali się w wieku ośmiu lat, a fakt, że mieszkali bardzo blisko siebie (2 minuty drogi) tylko pomógł im w kontynuowaniu przyjaźni. Obaj należeli do szkolnego chóru, a właściwie byli jego jedynymi męskimi uczestnikami. Po latach Mark żartował: „Chodziliśmy tam tylko po to, by podrywać dziewczyny”.

Sześć lat po pierwszym spotkaniu, podczas rekolekcji młodzieżowych znaleźli się w jednym domu, oboje chwycili za gitary i po prostu zaczęli grać. Ich muzyczna więź stała się tak zażyła, że postanowili założyć zespół. Wkrótce dołączył do nich perkusista Vinny May i basista Jason Boland.

Członkowie zespołu spędzili dwa lata nie robiąc nic, oprócz tworzenia muzyki i materiału na płytę. Pytani o to, czym jest dla nich muzyka, odpowiadają: „Muzyka, powinna mieć cel, naszym celem jest uczciwość”. Ich podejście zdaję się potwierdzać fakty. Piosenki są melodyjne, a stworzone teledyski doskonale współgrają i podkreślają ich nostalgiczny charakter.

Grupa wydała dwa minialbumy: "The Kodaline" (7 września 2012r.), "The High Hopes" (marzec 2013r.). W czerwcu 2013 roku wyjdzie ich album „In a Perfect World”.

Podsumowując – bardzo dobra muzyka, która tworzy niezwykły nastrój, powodujący, że nieustannie chce się do niej wracać i stale odtwarzać piosenki zespołu Kodaline.

Ciekawostka : Miłośników serialu ”Games of thrones” z całą pewnością zainteresuje fakt, że w jednym z teledysków grupy Kodaline do piosenki "High Hopes" zagrał Liam Cunnigham, aktor odtwarzający rolę sir Davosa Seawortha.  





środa, 20 marca 2013

It’s always sunny in Philadelphia - nie do końca słoneczny serial.







Uwielbiam seriale, które potrafią zaskoczyć widza, a taki właśnie jest It’s always sunny in Philadelphia (polski tytuł – U nas w Filadelfii). Bohaterami tego kontrowersyjnego serialu, jest czwórka przyjaciół (The Gang), którzy prowadzą irlandzki bar w Filadelfii. Dee, Denis, Charlie i Mac próbują, absurdalnymi sposobami znaleźć rozwiązanie na jak najbardziej komfortowe życie – od drugiego sezonu dołącza do nich Frank, grany przez Dannego DeVito.
Ten dziwaczny serial miał swoją premierę 4 sierpnia 2005 roku. 9 sezonów, które nakręcono do 2012 roku potwierdziło jego ogromną popularność. W każdym z odcinków Denis, Dee, Charlie, Mac i Frank wszelkimi sposobami usiłują zmienić swoją sytuację materialną, nieważne jak amoralne to będzie i jak bardzo będziemy się za nich wstydzić. Humor w serialu jest specyficzny. Zachowanie postaci jest tak karygodne, że naprawdę trudno ich wszystkich darzyć najmniejszą nawet dozą sympatii.
Serial brnie w obszary w jakie zwykły sitcom, nie odważyłby się zapuścić. Homofobia, aborcja, rasizm – to są całkiem normalne, nie podlegające tabu, tematy. Uzależnienie od narkotyków, Dee i Denisa, ochota na ludzkie mięso, szmuglowanie narkotyków do więzienia, wykopywanie zmarłej matki Dee i Denisa z grobu w poszukiwaniu ukrytych skarbów, sprowadzenie księdza na złą drogę - to tylko kilka przykładów z bardzo zakręconego życia bohaterów serialu. To wszystko z całą pewnością jest niedorzeczne i muszę przyznać, że potrafi wprawić widza w zakłopotanie pomieszane z niedowierzaniem, że jesteśmy w stanie śmiać się z tak absurdalnego, dziwacznego a niekiedy i brutalnego żartu.
Podsumowując – serial nie jest dla wszystkich, ale jeśli się wciągniecie to na pewno pokochacie ciągły stan konsternacji towarzyszący widzowi podczas oglądania kolejnego odcinka.




Stach z Warty Szukalski – kłopotliwy artysta.


O jego istnieniu dowiedziałam się kilka lat temu, zupełnie przypadkowo. Przeglądałam  w internecie zdjęcia obrazów jednego z moich ulubionych malarzy, Wlastimila Hofmana i wtedy właśnie zobaczyłam ten jeden, który przykuł moją uwagę. Obraz przedstawiał mężczyznę o ciemnych, bujnych włosach na tle Wawelu. Dzieło Hofmana zatytułowane Krak na tle Wawelu – Portret rzeźbiarza Stanisława Szukalskiego, od razu wzbudziło moje zainteresowanie. Prawie natychmiast zaczęłam poszukiwania na temat Stacha Szukalskiego, które zakończyły się całkowitym moim oddaniem i wielkim szacunkiem dla tego wspaniałego artysty.
Nie chcę Was tutaj zanudzać  datami i opisywaniem szczegółów z biografii Szukalskiego, bo nie o to mi chodzi pisząc ten post. Jednak żeby choć trochę przybliżyć Wam sylwetkę tego artysty, muszę Was troszkę pomęczyć i zamieszczę naprawdę krótki i zwięzły opis jego życia.

Stanisław Szukalski urodził się w Warcie 13 grudnia 1893 roku (choć sam uparcie twierdził, że urodził się 3 grudnia 1895 r. – jednak wątpliwości na temat jego daty urodzenia rozwiewa akt chrztu, który znajduje się w parafii pw. św. Mikołaja w Warcie). W 1903 roku Stanisław wraz z rodziną przeprowadza się do Gidel koło Radomska, gdzie za pieniądze zarobione przez ojca Dionizego, w Afryce, rodzina kupuje ziemię i zakłada gospodarstwo. Wkrótce jednak okazuje się, że zarobki ojca są zbyt niskie i nie jest on w stanie zapewnić rodzinie odpowiedniego bytu. Dionizy Szukalski wyjeżdża więc do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu pracy. W 1907 roku dołącza do niego Stanisław wraz z matką i siostrą Alfredą. Ponieważ już w Polsce Stach przejawia wyjątkowe zdolności rzeźbiarskie i rysunkowe rodzina posyła go (miał wówczas czternaście lat) na zajęcia plastyczne do Institute of Art w Chicago, gdzie zwraca na siebie uwagę profesorów, tworząc kształty będące tylko i wyłącznie wytworami jego  wyobraźni. W 1909 r. Stanisław Szukalski przyjeżdża do Krakowa i rozpoczyna studia na Akademii Sztuk Pięknych pod okiem Konstantego Laszczki.  Zaczyna się okres w życiu artysty przepełniony sukcesami artystycznymi  i związanymi z nim wystawami jego dzieł, który trwał do lat 30., ubiegłego wieku.  W 1939 roku wybucha II wojna światowa, która zmusza artystę do opuszczenia Polski i osiedlenia się na stałe w Stanach Zjednoczonych, gdzie przebywa i  tworzy swoje niezwykłe dzieła aż do śmierci w roku 1987.

Pisząc ten post zastanawiam się, jak przedstawić tego wielkiego artystę. Jest to pewna trudność, dla mnie, dlatego, że Szukalski nie był człowiekiem łatwym. Jego poglądy bulwersują i muszę przyznać, że czasami ciężko jest mi się z nimi zgodzić. Z drugiej jednak strony to właśnie nieprzeciętność artysty i niezwykła łatwość w wyrażaniu swoich nierzadko abstrakcyjnych myśli, sprawiły, że tak bardzo pokochałam jego sztukę. Coś co mnie pozwala wielbić Szukalskiego, dla innych było i jest przeszkodą w zrozumieniu jego samego i jego niezwykłych dzieł. I o tym właśnie chciałam napisać – o wielkim uprzedzeniu i niechęci do Szukalskiego i jego poczynań, a przede wszystkim o zapomnieniu artysty, który tak bardzo kochał Polskę, a został przez nią odrzucony. 

Przekonania Szukalskiego sprawiały, że bardzo często popadał w konflikty z artystami i nauczycielami akademickimi. Nieustająca krytyka sposobów nauczania w szkołach, sprawiła, że zjednywał sobie wrogów w środowisku artystycznym. Po latach Szukalski wspominał swój pobyt w ASP . „Będąc w Akademii nie potrafiłem zrozumieć jak moi koledzy mogli spędzać całe dnie, tygodnie, miesiące i lata kopiując pozujących modeli, cierpliwie studiować to, co widzieli w tych nagich ciałach(…). A jednak w kwartalnych konkursach, gdy prezentowali swą twórczą pracę na zadany temat, wychodziło to kiepsko. Postacie natomiast, jako  że były wymyślone, a nie odtworzone, nie były tak dobre jak moje. Skoro zawsze zdobywałem główne nagrody, stwierdziłem, że studia nie uczyły, a oni marnowali całe lata w tej wylęgarni niebytów”.



Zwiastowanie - prawdopodobnie z 1916 r. W tle Stanisław Szukalski. "Stara kobieta urodziła wiele dzieci. Widziała jak rosną, walczą i często jak umierają. Pamięć o ich trudach gości w jej sercu. Teraz Anioł Narodzin przychodzi jeszcze raz. Swoimi zmęczonymi rękami czuje jak porusza się w niej dziecko. Widzi zmagania, trudy i śmierć, oczekujące na nowego człowieka - ale ona jest pogodzona i modli się o swoją własną wytrzymałość" - komentarz Szukalskiego do rzeźby.


Niechęć Szukalskiego do szkół i nauczania doprowadziła do tego, że artysta spróbował wprowadzić w życie własną wizję, systemu nauczania artystów. Jego zamysłem było stworzenie tzw. „Twórcowni” czyli pracowni, gdzie mogli by pracować i kształcić się malarze i rzeźbiarze wg. nowego systemu pedagogicznego.
Zasady działania „Twórcowni ” były proste. Szukalski miał stanąć na jej czele, jako jedyny, prawdziwy pedagog, który zdziałał by dużo więcej niż wszyscy profesorowie akademii, którą nazywał : „wylęgarnią miernot i rzeźni twórczości polskiej”. Do „Twórcowni” przyjmowano by nie na zasadzie talentu, a jedynie na zasadzie wykazanej pracowitości. W trakcie nauki, każdy ze studentów tworzyłby swoje prace tylko i wyłącznie z pamięci – kopiowanie było wykluczone. Pomysł zorganizowania szkoły przez Szukalskiego nie doczekał się jednak realizacji ze względu na brak chętnych chcących uczyć się według nowej metody. Zresztą sam Szukalski zaczął być skutecznie ignorowany przez krytyków i reporterów gazet, którzy przez jego program „Twórcowni ” nazywali go kandydatem na „Hitlera kultury i sztuki polskiej”.  Katarzyna Kobro, reprezentantka skrajnej awangardy tak pisała o Szukalskim i jego sztuce: „Czy mam mówić o rzeźbie „narodowej” – o rzeźbie Szczepkowskiego i Szukalskiego? O rzeźbie, której „narodowość” przypomina rzeźbę hitlerowską? O rzeźbie biorącej swe składniki z dobrze zapomnianej secesji. W zadziwiający sposób sztuki „narodowe” wszystkich krajów, są do siebie podobne. Ich cechą wspólną jest rezygnacja ze zdobyczy plastyki współczesnej, jest stabilizacja na poziomie sprzed lat kilkudziesięciu, jest likwidacja wszelkich wzlotów twórczości artystycznej(…)”
Wrogość Katarzyny Kobro do sztuki Szukalskiego nie była tak naprawdę niczym wyjątkowym. Poglądy, którymi artysta raczył publiczność we wstępach do katalogów wystawowych mogły bulwersować: „Więc do Was się zwracam Obywatele jako do jedynych, co w Polsce zrozumienie mają dla wartości dalszych – bo przez impuls mówi rasa, a przez kulturę (taką jaką dziś mamy) – cudzoziemskość nabytej kultury i tchórzostwo teoretyzujących niedojdów – abyście z siebie wydobyli nowe Społeczeństwo ludzi żywych i zastąpili te manekiny intelektualne. Każdy z Publiki staje się Społeczeństwem, kto wyrwie się z bierności spożywców i ku przodowi wystąpi. Każdy, kto okaże inicjatywę staje się działaczem, a ten, kto działa należy do Społeczeństwa.
Nie czekajcie na autorytety książkowe, na Akademię, ministerstwa, sami stajcie się agresywnymi i w stosunku do rzeczy, które mają być. Nie lękajcie się omyłek, bo mylą się tylko ci, co teoretyzują, a nie ci co żyją. Zacznijcie od drobiazgów, by się wprawić tylko do nowej roli. Wielkość narodu leży w inicjatywie jednostek – a one stanowią Społeczeństwo.”



Walka ludzi z człowiekiem, ilości z jakością - 1917r. - "(...)Jeżeli działanie ma się udać, musi element ilości podporządkować się elementowi jakościowemu, podobnie jak w dłoni, by mogła coś pochwycić silnie muszą współdziałać cztery palce (ilość) z kciukiem (jakość). Cztery palce zamieniają się w głowy sępów bez oczu i szarpią dłoń - podstawę działania. Przeciwstawia się im kciuk (jakość) widzący i rozpaczliwie broni dłoni przed szarpiącą ilością" - komentarz Szukalskiego do rzeźby.


Szukalski konsekwentnie walczył o reorganizację systemu edukacji plastycznej i wyniesienie na pierwsze miejsce w Europie, odrodzonej sztuki polskiej. Dla artysty było oczywiste, że nadszedł wreszcie czas na to, by pokazać czym jest nasza kultura i udowodnić jej wartość. Ukazanie się drukiem w 1929 roku broszury Atak Kraka. Twórcownie czy Akademie? pisał:
„Dotąd mieliśmy sztukę w Polsce, lecz Polskiej Sztuki jeszcze nie było, chyba, że zwrócimy się twarzą do naszej zapomnianej, czy też może jeszcze nie poznanej matki, sztuki ludowej. Mamy zabytki piękne, czasem rzadkie w swej muzealnej jakości, lecz wszystko to zrobione dla nas przez obcych, lub obcą krwią przeżylone.”
Dalej możemy przeczytać:
„bardziej łaknęliśmy [jako naród] łatwo nabywalnej kultury cudzych dorobków, pudrowanych peruk, lakierowanych trzewiczków, gorsetów elegancji ludów przeżytych, aniżeli uwolnienia dobijającego się ducha swojej rasy, by wypuścić go z podziemi naszej podświadomości. Ten duch zagnany pod ziemię w dniach pierwszych naszego chrześcijaństwa, był każdorazowo na nową kłodę zamykany, podczas gdy nowy obcy styl robił swe modne najazdy na polską kulturę, a klucz do tej kłody zabierał ten kraj, skąd przybyła nowa modna zaraza”
Powyższe słowa pokazują, że Stach z Warty widział ogromne niebezpieczeństwo dla rodzimej kultury, w której stale można było się doszukać wpływów kultury francuskiej, przyjmowanej przez Polaków zbyt entuzjastycznie i bezkrytycznie. Artysta konsekwentnie starał się podtrzymywać swoje poglądy, co możemy zobaczyć we wstępie Niemy ćwierkot skowrończy nad ołowianym stawem w katalogu wystawy, która odbyła się w kwietniu i maju 1978 roku:
„Polska sztuka była zaledwie małpowaniem „zagranicy” ,wszelkich mód Paryża, czyli, że polscy artyści wyrzekli się swej polskości i uparcie naśladowali europejską dekadencję. Nic więc dziwnego, że nigdy nie szanowali takich twórców, jak Matejko, Wyspiański, Malczewski, Stryjeńska, Szukalski – bo ich miary były pożyczone z targowiska malujących spryciarzy, a nie własno polskie.”
Szukalski nie przyjechał w 1978 roku na wystawę prac  swoich (były to głównie fotografie rzeźb artysty – większość rzeźb Szukalskiego została zniszczona w czasie II wojny światowej )oraz prac członków Szczepu Rogate Serce, którego notabene był założycielem. Od kilkunastu już lat mieszkał na stałe w Stanach Zjednoczonych( Burbank).
Emigracja Szukalskiego, jego odizolowanie się od życia artystycznego, które wynikało głównie z ciężkiej sytuacji finansowej artysty, powodowały, że nie pisało się o Stachu z Warty przez całe lata. Krytycy, dziennikarze, artyści zapomnieli o Szukalskim. Sam artysta wypowiadał się z wielkim rozżaleniem na temat losu z jakim przyszło mu się zmierzyć. Jego sztuka albo była nieznana, albo po prostu się ją niszczyło. Szukalski kochał Polskę żarliwie, wszystko co robił, robił dla ojczyzny, sam niestety został przez nią odrzucony i zapomniany.
Stach z Warty nie zapomniał o Polsce. Odwdzięczmy się temu wielkiemu artyście – nie zapominajmy o Szukalskim.

czwartek, 14 marca 2013

Haim - muzyczne zaskoczenie


Kilka tygodni temu zupełnie przypadkowo, wertując youtube, odkryłam ciekawy zespół. Pierwszy utwór jaki wysłuchałam – Falling, zachwycił mnie do tego stopnia, że od razu zdecydowałam o odtworzeniu kolejnych. No i co? No i załapało. Nawet nie wiem kiedy, nawet nie wiem jak, ale stałam się zagorzałą fanką zespołu HAIM. 

Zespół tworzą trzy, pochodzące z Los Angeles siostry: Este (gitara klasyczna, basowa, bębny), Danielle (gitara klasyczna, bębny), Alana (keyboard, bębny) oraz perkusista Dash Hutton. Grupa powstała w 2006 roku i od tego roku zaczęła koncertować.

W 2012 roku dziewczyny wydały składający się z trzech utworów minialbum pod nazwą Forever (piosenka Forever była jedną z trzech na płycie) z możliwością darmowego pobrania na stronie Haimtheband.com. Od tego momentu ich kariera zaczęła się rozwijać w zawrotnym tempie. W sierpniu 2012 roku Haim towarzyszył na trasie zespołowi  Mumford & Sons, a w grudniu tego samego roku dziewczyny zagrały support przed Florence and the Machine.

W 2013 roku zespół Haim otrzymał prestiżową nagrodę BBC Sound of 2013. Premiera ich debiutanckiej płyty przewidziana jest na wiosnę tego roku i promuję ją singiel Falling.

A teraz trochę na temat ich muzyki.
Dziewczyny ze swoim nieco folk – rockowym brzmieniem przekonały mnie do siebie w 100 procentach. Wprowadziły nieco świeżości do muzyki i sprawiły, że po prostu chce mi się ich słuchać. I mimo, że słowa piosenek nie zachwycają i nie wynoszą nas na wysoki poziom euforii, to jednak grupa nadrabia bardzo dobrym brzmieniem i w całości jest to jak najbardziej do wysłuchania. Oglądając teledysk z ich udziałem miałam trochę wrażenie uczestniczenia w zbiorowym tańcu plemiennym, ale nie jest to absolutnie nic złego, wręcz przeciwnie atmosfera jaką wokół siebie tworzą dziewczyny jest naprawdę kapitalna.

Podsumowując - nie jest to może muzyczna rewolucja, ale z całą pewnością połączenie folk-rocka z muzycznym stylem charakterystycznym dla wczesnych lat 90., zaskakuje.